niedziela, 30 marca 2014

Nie nudzę się

Ale najpierw dziękuję Wam serdecznie za wsparcie! Macie o mnie tak wysokie mniemanie, że aż sama zaczynam o sobie lepiej mysleć. Jednak zawsze rodzi się pytanie czy nie mogłam zrobić więcej, wcześniej zareagować, coś zauważyć itp? Pytania bez odpowiedzi... Tak mi się, z poczucia bezsilności ulało, z tym bezsensem zbierania koteczków. Wiem, że pomaganie ma sens choćby tylko na chwilę miało być im dobrze. Wiem, że jak znajdzie się kolejna bieda (a za niedługo będzie wysyp kociaków), to rzucę wszystko i polecę ratować w miarę swoich możliwości. Pewnie jeszcze nie raz nie uda mi się wygrać z chorobami, zabiedzeniem. Ale każdy uratowany kotek to jedno nieszczęście mniej. Wiem na co się piszę, ale jak się nie udaje, to ta świadomość nie sprawia, że jest łatwiej, że mniej boli. Niesamowita jest jednak świadomość, że tylko dobrych serc jest blisko, nawet jak fizycznie jesteście daleko. Choć tak naprawdę nie umiem wyrazić słowami tego co czuję czytająć Wasze komentarze. To naprawdę wielkie szczęście mieć Was przy sobie :).
Z serca DZIĘKUJĘ!
Próbuję się ogarnąć, otrząsnąć. Wszystkie moje plany dnia itp, więły w łeb. Trzeba znów wrócić na dobre tory. Oby mi się to szybko udało.
Futra bardzo dbają żebym się nie nudziła, żebym nie miała czasu na płacze. Jakby chiały powiedzieć "My jesteśmy z tobą, zajmij się nami".
Wczoraj rano znów pędziliśmy do wetów, bo Mitusi leciała z noska krew. Cyryl znów ma kłopoty z okiem, więc też pojachał.
Mitka miała wcześniej troszkę kataru, więc nie wiemy czy to podrażnienie, czy też nie daj Boże, zjadła jakąś podtrutą mysz. Dostała wit. K, antybiotyk i inne leki. Wczoraj wszystko było OK. Dziś też jest dobrze. Mam apetyt i dobry nastrój. Ona nie jest pieszczochem, a wczoraj domagała się głaskania. Trochę jej się nie podobało, że jej na dwór nie puszczamy, zwłaszcza jak się wypogodziło.

Cyryl miał kiedyś (jeszcze znim się do nas przeprowadził) rozrwaną 3 powiekę zapewne w wyniku jakiejś bitwy kociej. Jest po operacji, ale przy każdym podrażnienu ma kłopoty z tym oczkiem. Dajemy krople i już widać poprawę.

Frogi postanowił pospać w nietypowej pozycji, a co! Wszak trzeba państwa rozweselić.

Koliś i Gusia urządzili całe przedstwienie pt :"Bitwa"

Maćka po raz kolejny postanowiła pomóc mi w opiece nad synem.
I jak tu się nie usmiechnąć?

Życzę Wam cudownej niedzieli :)

piątek, 28 marca 2014

Znowu...

Znowu się nie udało...
A jeszcze wczoraj wyszła na dwór...
Po jednym z takich "spacerów" ułożyłam ją na krześle obok siebie. Maćka-dobry kompan zagląda.
A tak leżały sobie w progu przedwczoraj.
I z Guśką siedziały...
Jeszcze miała siły by siedzieć...
Wczoraj jak wyszła to siadała co kilka kroków, ale szła. Myślę, że chciała iść by odejść za TM. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, że nie pozwoliłam jej na to... Dziś jej pomogliśmy. Miała tak niską temperaturę, że termometr nie mial co mierzyć ;(.
Wiem, że od poczatku była słaba. Niby wiedzieliśmy, że to może się tak skończyć. Ale była poprawa... Może taki oststni zryw... Nie wiem. I tak boli...

Chyba za dużo tego jak na mnie jedną... Za dużo jak na jeden tydzień...
Zastanawiam się czy to wszystko ma jakiś sens? Po co zbieram te biedy skoro nie umiem im pomóc?

Po raz kolejny dziękuję za wparcie. Dla Was

Życzę Wam dobrego, spokojnego weekendu.

czwartek, 27 marca 2014

Nie mam siły...

Czuję się bezsilna, zmęczona i sfrustrowana...
Nie opłakalismy jeszcze Zuzi, a jak tak dalej pójdzie to Nastka dołączy...
Od kilku dni nie chce jeść wcale. Znów schudła, znów wygląda fatalnie...
A już była silniejsza. Pchała się na dwór tak, że ciężo ją było powstrzymać, ale o tym pisłam TU.
Potem zaczęła sobie wskakiwać na ławę w kuchni.
Zaczęłam robić porządki z futerkiem. Tu Guśka ogląda co to takiego.
To tylko część kołtunów które z Nastki wyczesałam. A na niej niestety jeszcze bardzo dużo tego, bo większość futerka to kołtun.
Załamanie przyszło gdy wiosna, nie bacząc na Nastki fatalną formę, upomniała się o zachowanie gatunku. Kota zaczęła zawodzenia pod drzwiami. W poniedziałek dostała hormony, bo nie ma innej formy zatrzymania rujki w jej stanie. Ale apetyt nie wrócił...
Karmię ją na siłę strzykawką. Kto choć raz to robił wie jaka to "przyjemność". Podaję kroplówki i leki wzmacniające. Nienawidzę kłucia, ale nie mam wyjścia, bo Mąż jest w delegacji...
Nastka znów się słania. Ale wczoraj jakoś wlazła na kocią szafkę i spała z Guśką w koszyku, a potem przeniosła się na koci regał i tam spała do rana. Niestety rano musiałam jej pomóc zejść. Próbowała sama, ale jak to zobaczyłam to się wystraszyłam.
Była też wczoraj chwilkę na dworze. Pod kontrolą, ale bardzo chciała wyjść. Sma już nie wiem czy dobrze robię trzymając ja na siłę w domu... Patrzy na mnie z takim wyrzutem. Może powiennam pozwolić jej odejść?
Po prostu nie wiem co robić...
Tyllko łzy same płyną...

Dobrego dnia Wam życzę.

P.S. Bardzo serdecznie dziękuję za wsparcie, dobre myśli i wszystkie wpisy pod poprzednim postem. DZIĘKUJĘ!

niedziela, 23 marca 2014

Nie udało się...

Zuzia już szczęśliwa za TM z resztą naszych zwierzaków.
Do zobaczenia kiedyś, Maleńka.

P.S. Bardzo Wam dziękujmy za słowa, wsparcia i otuchy, za wszystkie ciepłe myśli.

piątek, 21 marca 2014

Zamiast.

Zamiast cieszyć się wiosną, słonkiem i tym, że jest u nas już 20 stopni, że jutro przyjeżdża do mnie Ivonn i wybieramy się na spotkanie robótkowe, że z Natką i Cyrylem lepiej, to sie martwię.
Zmartwienie jest wielkie. Z Zuzia naszą pierwszą najstarsza kotką jest bardzo źle.
Zuza ma ponad 11 lat. 30.03 minie 11 lat jak z nami mieszka, choć znałyśmy się wcześniej.
Zuza została znaleziona przez kolegę koło mojej byłej pracy 8.02.2013 roku. Jakiś "człowiek" wywalił kociątko w zaspę. Jednak kocie anioły nad nią czuwały, bo kolega wyszedł zapalić i wyjątkowo poszedł na drugą strone budynku. Wrócił z kotekiem. Zziębniętym, głodnym i bardzo chorym. Zuzka miał tak chore gardło, że nie była w stanie wydać z siebie dżwięku. Ile wtedy mogła mieć nie wiem, może 2, może 3 misiące.
Udało się Zuzę podleczyć. I miało być pięknie, ale...
W ciagu dnia koteczka była z nami w pracy, a po południu zostawała na ciepłej klatce schodowej, bo w firmie był alarm. Ale była bezpieczna. Nad naszą firmą były mieszkania. Jedno z nich wynajmowala dziewczyna, która zaczęła brać Zuzke do siebie. Koteczka bardzo ją pokoachała. Spała z nia w łóżku, jak usłyszała jej głos to pędziła aż się kurzyło. A tu raptem panna się wyprowadza i mówi, że nie może kota zabrać ze sobą i że od początku to wiedziała. Zabić to mało wrrr...
Nie muszę Wam mówić jak Zuza była smutna, osowiała. Ona nie z tych co lgną do każdego człowieka.
Pewnego dnia mój mąż (wtedy przyszły) przyjechał żeby mi coś w kompie pomóc ustawić. Przyszła Zuzka, wskoczyła Mu na kolana (ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, bo u nas na kolanach siedzieć nie chciała) i spojrzała w oczy. I tak w ciągu sekundy mój Mąż był kota. Usłyszałam tylko jedno pytanie :"Weźmieny kota?"
Czekaliśmy na koniec remontu w naszym mieszkaniu, więc Zuzka musiała poczekać jeszcze kilka dni.
Dogadała się z moim psem, po ponad roku nastapiło pierwsze dokocenie, potem dopsienie, a po przeprowadzce na wieś kolejne i kolejne dokocenia. Jedne na stałe inne na tymczas...
W mieście mieszkaliśmy na 4 pietrze, w centrum, więc nie było mowy o wychodzeniu. Na wsi Zuza odkrywała uroki włóczęgostwa, ale zawsze z umiarem i nie za daleko od domu.
Już od jakiegoś czasu widzieliśmy, że kicia się nam starzeje. Pisałam niedawno, że miała badania. Dostała leki. Od paru dni miała gorszy apetyt, a wczoraj zwymiotowała 2 razy i zaczęła się słaniać (dosłownie). Oczywiście pojechalismy do weta. Miala obnizoną temperaturę, jest odwodniona i strasznie słaba...
Dostaje kroplówki, wczoraj Wojtek (nasz wet - czy ja już pisałam, że Oni (klik) są cudowni?) dał jej leki i najważniejsze to kota dogrzewać.
Grzeje się na oknie, na podusi
Tu tez zrobiłam jej kroplówkę. Po prostu nienawidzę wbijania igieł i zwykle robi to mój Mąż, ale...
Mańka czuwa z drugiej strony okna.

Serce mi się ściska jak na nią patrzę. Wczorajszy wieczór spędziłam trzymając ją zawiniętą w koc na kolanach.
Aż się boję myśleć...

środa, 19 marca 2014

Spacerek

Wczorajszy, bo dziś pogoda i koszmarny ból głowy nie pozwala nosa z domu wychylić.
Nie wychodziliśmy od czwartku zeszłego, bo najpierw Jędruś gorączkował po szczepieniu, potem ja byłam zaziębiona, a pogoda była jaka była. Ależ zmian w przyrodzie przez te kilka dni!
Idziecie z nami? Zapraszamy :)
Wierzba. Piękniej by się baźki prezentowały na tle błękitu, ale niebo było jakie było.
Za to z bliska... Urocze, prawda?
Fiołków całe dywany. A jak pachną!
I białe też są. Koło kościoła.
Energetyczne żółcie:
Dereń
Forsycja. (Nasza jeszcze w pąkach, ale niektóre już kwitną)
Złoć żółta. Bardzo lubię te niepozorne gwiazdeczki wychylające się z listków przypominających trawę.
A tu dopiero zapowiedź przepychu, który będzie za kilka dni.
Śliwa mirabelka
I śliwa tarnina lub ałycza. Niestey nie umiem ich odróżnić. Ale to dzikie śliwy są. Rosną już przy polnej drodze za wsią.
A tuż pod nimi wilczomlecz. Jeszcze nie rozwinięty.
I znów w ogródkach. Cebulica. U mnie w domu nazywało się te kwiaty "studencikami". Może od koloru? Na pewno nazwa wdzięczniejsza od orginału botanicznego :)

Podobało Wam się?
Mam nadzieję, że Was nie znudziłam, ale nie mogłam sie oprzeć fotografowaniu wczoraj ;)
O! Właśnie się u mnie przetarło i słonko wyszło.
Dużo słonka Wam życzę.

wtorek, 18 marca 2014

Bardzo dawno...

...temu zrobiłam na zamówienie znajomych taką tacę.

Praca nad nią była nie lada wyzwaniem bo motyw jest wielkości A4.
Wykończona srebrnym kropkowaniem, bo trzeba było jakoś przełamac czarne tło.

Miał być dziś calkiem inny post, ale koty zawiązały jakiś spisek żeby mnie wykończyć psychicznie ;).
Nastka koniecznie chce uciec z domu i grymasi przy jedzeniu, Cyryl się zatacza (wiemy czemu i przeciwdziłamy, ale o tym nastepnym razem), Zuza nie chce połkać tabletki, Guśka koniecznie chce żebym ją podeptała lub przygniotła drzwiami, a Filemon wrócił z włóczęgi o 2 nad ranem. Pewnie znowu pół wsi ma zabawę, bo o północy ganiałam po polach z latarką, drąc się "kici, kici" :/.
Bu...

Chciałbym Was jeszcze zaprosić do pomocy Tymiankom


http://dzikakurawpastelowym.blogspot.com/p/dom-aukcyjny-tymianeks_11.html


Nie wiem jak podlinkować banerek (będę wdzięczna jak ktoś mnie oświeci w tym względzie), ale wszystkiego możecie się dowiedzieć TU (KLIK), a prace obejrzećTU (KILK)

Serdeczności i do następnego razu

sobota, 15 marca 2014

Kolejny raz...

... moje plany weekendowe wzięły w łeb. Tym razem dopadło mnie paskudne przeziebienie. Wczoraj miałam nawet "goraczkę" 37,5. Przy takiej temperatrze mnie wycina, bo ja noramlnie mam troche obiżoną ciepłotę ciała. Oziębła jestm, znaczy się ;).
Na razie piszę z pieleszy. Musze się wykurować szybko, bo mąż w poniedziałek wyjeżdża na tygodniowa delegację. Nie ma wyjścia muszę być zdrowa.
Odłożyłam więc wszelkie plany sprzataniowe, pieczeniowe, ale podzielę sie z Wami fajnym przepisem na szybkie bułeczki.

Angielskie bułeczki na śmietanie (przepis pochodzi z książki Muffiny o której pisałam tu i tu )
Lekko słodkawe w sam raz na podwieczorek lub drugie śniadanie.


Składniki:
250g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka suchych drożdzy
szczypta soli
3 łyżeczki cukru
75g masła
140ml kwaśniej śmietany
1 łyżka octu
jajko



Mąkę mieszamy z proszkiem, drożdżami, sola i cukrem. Dodajemy masło i widelcem robimy kruszonkę. Dodajemy śmietanę i ocet. Mieszamy i zagniatamy dość twarde ciasto.
Na postpanej maką stolnicy dłońmi formujemy palcek grubości ok 2 cm. Szklanką lub okrągła foremką wycinamy bułeczki. I tak do wyczerpania ciasta. Samrujemy bułeczki rozmaconym jajkiem.
Piekarnik rozgrzewamy do 210 stopni (190 z termoobiegiem).
Bułeczki pieczemy ok. 15 minut. Jeszcze ciepłe smarujemy konfiturą lub/i masłam (solonym).


My jedliśmy z masłam i solą. Na zimno też samkowały.
Na drugi raz chyba nie bede sie bawiła w wycinanie, tylko uformuję bułeczki ręcznie.

Smacznego!

Dziękuję bardzo za troskę i pytania o rekę. Już w zasadzie się zagoiła i prawie nie pamietam, że kot mnie pogryzł ;).

Mam tez dobre wiesci o Nastusi. Dziewczyna sie uaktywniła. Pcha sie na dwór i to tak, że musimy jej pilnowac żeby nie uciakła. Wypuszczamy ja pod kontrolą. Grzeje sie wtedy na słonku.

Ale też robi sobie wycieczki po ogrodzie i jak odchodzi za daleko, to zawracam ją. jest jeszcze osłabiona i boję sie, że mogłaby nie uciec przed psem czy obcym kotem.
Nie wiem czy ona jednak nie oberwała autem, bo czasem troszkę się zatacza, zarzuca tyłem. Futerko też jej się poprawia. Gubi te zfilcowane kępki futra. Chyba zrobimy ogłoszenia i rozwisimy po wioskach okolicznych, bo może ktoś po niej płacze. Oczywiście nie miałabym nic przeciwko zeby została z nami. Z drugiej strony była bardzo zanidbana. Takie zaniedbanie nie powstaje w ciagu tygodnia... Mam mieszane uczucia. Co radzicie?

Pięknego weekendu życzę!