poniedziałek, 3 listopada 2014

Zaduma

Czyli jeszcze refleksyjnie po weekendzie.

A taki widok był wczoraj z cmentarza w mojej wiosce.

Cóż tu więcej pisać?

czwartek, 23 października 2014

Miau - miał ;)

Cóż mogłam uczynić widząc taką minkę kociaczka?
Nic tylko podarować mu dużo kłębuszków czerwonej włóczki żeby miał się czym bawić ;)
Namalowałam je więc z przyjemnością.

Wpadam na chwilkę tylko, bo roboty mam sporo. A że od wczoraj pogoda nie zachęca do spacerów więc działam.

Słonecza życzę :)

czwartek, 16 października 2014

Bardzo nietypowa prośba :)

Pamiętacie, że jakiś czas temu zapraszałam Was na festyn do Marcinkowic. Na tymże festynie podszedł do mnie miły Pan i w trakcie oglądania moich prac zaczęliśmy rozmawiać. Pana zainteresowały klamry do włosów na prezent dla żony. W międzyczasie dowiedziałam się, że Państwo hodują świnki morskie, które darzę wielkim sentymentem, bo sami mieliśmy te przemiłe zwierzątka (chętnie bym miała i teraz, ale przy tej ilości kotów obawiałabym się o życie świneczek). I w pewnym momencie Pan zapytał czy mogłabym coś zrobić na zamówienie. Jasne, że tak!
I zobaczcie co zrobiłam.
Pierwsza ręcznie malowana (moja pierwsza w życiu świnka morska ;) ) na podstawie fotki ulubionej świnki Pani.

Tym pycholkom nie byłam się w stanie oprzeć.
Pan też nie i mimo, że zamawiał jedną klamrę, wziął obie ;).
Na zdjęciach sa większe niż w rzeczywistoci. Klamry mają ok. 10,5 x 5,5 cm.
Działaliśmy w pełnej konspiracji, czasu było mało, bo zaledwie kilka dni do rocznicy ślubu, ale zdążyłam i niespodzianka w 100% się udała :). Fajnie mieć pomysłowego mężą, prawda?

Znów mnie tu mało, ale tak się jakoś ostatnio układa, że co się jakoś ogarnę, ułożę, to znów coś się zmienia i trzeba wszystko układać na nowo... Tak jest i tym razem. Mam nadzieję, że teraz kiedy wieczory są coraz dłuższe, a dni coraz chłodniejsze, a co za tym idzie nie spędzamy ich już z synkiem w wiekszej części na dworze, uda mi się więcej bywać u Was i częściej pisać u siebie.
Słoneczka Wam życzę :)

wtorek, 7 października 2014

Creative Blog Tour na Wrzosowo

Spóźniony mój wpis, bo powinien byc wczoraj. Ale wczorajszy dzień zleciał sama nie wiem kidy. Tyle było do załatwienia, zrobienia...
Ale do rzeczy. Zaproszenie dostałam od uroczej Inki z Klonowej, z którą, jak Ona sama pisze, znamy się ho, ho. Tak zaczęłam się zastanawiać czy kiedykolwiek spotkałyśmy się w realu? I nie wiem, naprawdę. Ale w niczym to nie ujmuje mojej sympatii dla Ink i podziwu dla jej pięknych prac :)
Wrcacając jednak do pytań.

1. Nad czym obecnie pracuję?
Ha! Bardzo trudne pytanie. Ale głównie nad opanowaniem rozlicznych obowiązków, dwulatka, kociej i psiej ferajny. W tym wszystkim próbuję wyłuskać choć kilka chwil na to co mi bliskie czyli dłubanie lub działania kulinarne.
W tej chwili "na warsztacie" kilka rzeczy decoupagowych i stencilowych

oraz szydełkowa serwtka jesienną dla mnie.
Malutko jej na razie bo tyle co zaczęłam i robię dosłownie po kilka okienek z "dopadki".

2. Czym moja praca różni się od innych (w tej branży)?
Ale której ;)? Troszkę się różnych technik u mnie przewija przez ręce.
Złośliwy chochlik w mojej głowie podpowiada, że w każdej zdejmuję kocie kudły ;).
A tak poważnie, to nie wiem... Naprawdę.

3. Dlaczego pisze blog o tym co robię i tworzę?
Bo lubię :). No i miło jest wiedzieć, że komuś podoba sie to co robię, albo przeczytać mądre rady co można było zrobić lepiej.
Fajnie jest tez dzielić się z innymi tym co mi bliskie, może kogoś zainspierować, dodac odwagi żeby sam spróbował.

4. Jak się odbywa mój proces tworzenia?
A to zależy co robię. Jak wymyślam nowy przepis, to często idę na żywioł.
Jak robię coś w technice decoupage to jest bałagan i ścinki serwetek, farby, pędzle wszystko w ruchu. Czasem długo wybieram, nie mogę się zdecydować, zmieniam plany, koncepcje. A czase spojrzę na jakiś motyw i od razu mam w głowie jak praca powinna wyglądać.
Jak robię biżuterie, to jest podobnie. Czasem długie wybory, a czasem od pierwszego spojrzenia na koraliki wiem czego chcę.
Jak dłubię coś szydełkowgo czy na drutach, to wystarczy kłębek druty lub szydełko i ewentualnie wzór. I koniecznie wygodne siedzisko ;).

I to by było na tyle o mnie :).
Do zabawy chiałam zaprosić Jagodziankę (mam nadziele, że mimo zaziębień i remontu da radę :) ) i Atę.

Serdeczności :D







czwartek, 18 września 2014

Zaproszenie

Wpadam biegiem i szybciutko, z pędzlem w zębach zaprosić Was serdecznie w tę sobotę do Marcinkowic.
Będzie można mnie tam spotkac z moimi pracami.
Pogoda dopisuje na razie i ponoć ma taka pozostać. Mozna więc będzie fajnie spędzić czas na powietrzu.
Przybywajcie zatem :).
Do zobaczenia :D

środa, 10 września 2014

Poranne zamieszanie przy drzwiach.

Jak wyglądaja proanki u nas w domu? Ano jak tylko koty się połapią, że nie śpimy to domagają się otwarcia drzwi i wypuszczenia na dwór. Jak to wygląda? Zobaczcie sami :) W roli odźwiernago mój Mąż.
"Gdzie jesteście?"
"Otwieraj, otwieraj!"
"Ja, ja pierwsza!" _ Żabcia
"Szybciej, szybciej!"
"Ja tam wolę się nie pachać" - Feluś
Mania też bez ścisku.
Cuda, dziwy - Piszczysia spała w domu ;).
A na końcu nasz biedy Cyrylek... Jemu się nie spieszyło nigdy i nigdzie.

Lato się prawie skończyło. Liście lecą z drzew i pachnie jesienią. Dni jeszcze cudownie ciepłe potrafią być i mimo szalonego gwaru szapków na dębie czuć, że wszystko już zwalnia...
Lubię ten czas. Spokojniejszy, mniej gorączkowy niż szalona wiosna, mniej intensywny niż lato w pełni... Dla mnie czas przemyśleń, nowych planów, innego ułożenia planu dnia, bo juz i wcześniej robi się ciemo i temperatura nie zawsze pozwala na spędzanie czałego dnia poza domem. Z jednej strony troszkę smutno, z drugiej spokojniej, wolniej.
Słonka Wam życzę :)

piątek, 22 sierpnia 2014

Cyrylek... [']

14.08.2014 Cyrylek przekroczył Tęczowy Most...

Czymś się zatruł i mimo interwencji i pięknego zrywu do życia jeszcze dzień wcześniej nie udało się...

niedziela, 10 sierpnia 2014

Niebo w gębie

Znów mnie długo nie było... Ale tak ten czas leci. Niby dni się dłużą, ale tygodnie i miesiące umykają nie wiadomo kiedy.
Lato dopisuje więc całe dnie spędzamy z synusiem na dworze. Mało czasu zostaje na całą resztę, a na komp dla przyjemności chyba najmniej. Tym bardziej, że ostatnio wprost połykam książki :) I bardzo mi z tym dobrze :D
Dziś (a w zasadzie wczoraj, bo była 23.30) w nocy po prawie 2 tygodniowej niebytności w domu zjawił się Feluś.
Nie było go od 28.07. Pańcia nie śpi, oczy wypłakuje, a kotek buja nie wiadomo gdzie. Przyszedł oczywiście z rozbitym nosem, ale przytył i wygląda ślicznie. Tuż przed "gigantem" miał ropień u nasady ogona. Zapewne po jakijś kociej bitwie i leczenie raczej mu się nie podobało. Zwłaszcza czyszczenie rany. No i ciągle mamy na oku śruty po postrzale. Wet sprawdzał na RTG. Nic się tam nie dzieje niedobrego, nie przemieszczają się. Oby tak zostało!

A teraz czas na tytułowe "niebo w gębie", czyli tarę z gruszkami i gorgonzolą (przepis pochodzi z wydania specjalnego gazetki "Przyślij przepis!" - "Dania z serem", a przysłała go Pani Iwona Zygmunt-Masternak).

Dla mnie istna rewelacja! Zapachy które roznoszą się w czasie pieczenia powodują ślinotok ;). Jest pyszna na ciepło i na zimno. Zrobienie jej nie zabira wiele czasu. Jak dla mnie same zalety, no i ta najważnijsza: cudowny smak! Niestety tylko dla mnie - mój Mąż zdecydowanie ją oprotestował i odmówił współpracy w opróznianiu formy (było wiecej dla mnie, hi,hi). Ale On nie lubi połączeń owoców z wytrawnymi smakami. Gruszki i śliwki w occie, schab ze śliwkami i tym podobne kombinacje są niejdalne wg Pana Męża. No cóż... o gustach, kulinarnych też, się nie dyskutuje.


Cóż nam zatem trzeba? Ano:
płat ciasta fracuskiego
3 średnio twarde gruszki (ja dałam 2 i pół bo miałam spore)
15 dkg sera gorgonzola (u mnie 20dkg czyli całe opakowanie które miałam)
100ml śmiatany 18%
2 jajka
só, pieprz, gałka muszkatałowa
masło do formy

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni.
Smarujemy formę do tart masłem i wykładamy płat ciasta. Nadmiar obcinamy równo z rantem.
Umyte gruszki obieramy, wydrążamy gniazda nasienne i kroimy w platerki, dość cienkie - układamy na cieście.
Ser kroimy w kostkę i układamy na gruszkach.
Jajka roztrzepujemy ze śmietaną i przyprawami, polewamy ciasto.
Pieczemy 30-35 minut aż masa się zetnie i przyrumieni.


Po wyjęciu z pieca trzeba dać jej chwilę odpocząć, bo gorącą trudno się wyjmuje.
Myślę, że kieliszek dobrze schłodzonego białego wina podkreśli pięknie jej smak.
To jak? Pieczecie na obiad, czy na kolację przy świecach? :)
Smacznego!
Cudownej niedzieli i pieknego tygodnia :D

czwartek, 17 lipca 2014

Holenderski zegar

Kolejna zaległa praca. Zegar z motywem holenderksim i fajną historią. Otóż miałam go ze sobą na jakimś jarmarku czy prezentacji prac. Kinga zrobiła kilka fotek stoisk i pokazała gdzieś relację z imprezy. Zegar bardzo wpadł w oko jednej z koleżanek Kingi no i pojechał do niej :)
Mam nadzieję, że dobrze służy i odmierza tylko miłe chwile :)
U nas pogoda dopisuje. Spędzamy więc z synem większość czasu na dworze. Zaniedbuję przez to inne sprawy, ale niedawna mąż kupił wzmacniacz sygnału sieciowego więc mamy zasięg i na dworze. Mogę wychodzić z kompem na dwór i pobuszować w sieci... o ile synuś pozwala ;).
My się właśnie zbieram na dwór. Cudownego dnia Wam życzę :)

piątek, 11 lipca 2014

Boczek w majeranku

Ponieważ niektóre "produkty żywnościowe" sprzedawane w sklepach mają w sobie więcej chemii niż proszek do prania, więc stram się ich unikać. Jak wiecie piekę sama chleb, a nie jadam wyrobów chlebopodobnych ze sklepów. Jak miałam dostęp do prawdziwego mleka, a nie białej wody z kartonu, to sama robiłam ser biały. Najchętniej wszystko robiłabym sama, ale nie da się ;)
Za to można upiec boczek w majeranku i mamy wędlinę do chleba :)
Kupujemy cienki płat surowego boczku (ok 1,2-1,5kg).
Zasypujemy go solą, pieprzem, nacieramy czosnkiem, bardzo grubo obsypujemy majerankiem, wkładamy do miski, którą szczelnie owijamy folią i odstawiamy na 24h do lodówki.
Po tym czasie boczek ciasno rolujemy, obwiązujemy sznurkiem.
Pieczemy w zamkniętym naczyniu żaroodpornym lub rękawie w 180 stopniach do miękkości. Pod koniec odkrywamy żeby się ładnie przyrumienił.
My zjadamy go jako wedlinę, ale na ciepło też dobry :)
Smacznego!

poniedziałek, 7 lipca 2014

Pudełko na kredki

Takie proste, a jakże przydatne. Na kredki, na szydełka, na skarby wszelakie. Pudełko od dawna mieszka u nowych właścicieli, a że ja ciągle mam zaległości w pokazywaniu więc pewnie jeszcze przez jakiś czas będą "starocie" na tapecie.
Dół bejcowany i przetarty złota farbką.
Wzór na wieczku też przecierałam złotą farbka, ale zostało to zrobione bardzo delikatnie i tylko w odpowiednim swietle coś widać.

U nas zrobiło się prawdziwe upalne lato i większość dnia spędzmy na dworze. W związku z tym na prace domowe i nie tylko zostają wieczory i wczesne ranki. Lecę zatem coś ogarnąć.
Cudowności Wam życzę :)

środa, 2 lipca 2014

Starania

Serdecznie dziękuję Wam za wsparcie pod poprzednim wpisem.
Wiem, że czasem jest taki czas... Tym razem jednak zniosłam go marnie. Czyżby zmęczenie materiału? ;)
Nic to! Staram sie zbierać, składać i ogarniać.
Nawet, nawet mi to idzie. :) Wspieram się mądrą literaturą, o której napiszę Wam innym razem.
Mam trochę pomysłów na zmiany na blogu, ale te muszą poczekać chwilkę. Są ważniejsze sprawy.

Chciałam Was zaprosić do wsparcia akcji Postawmy Wiktorię na Nogi. Akcja z "mojego podwórka" i pewnie dlatego bliska sercu. A wiem, że Wasze serca otwarte i wielkie...
Z góry dziękuję :)

Przy tym z czym codziennie zmaga sie mała Wiktoria i jej bliscy moje kłopoty to betka. A Witkoria się cieszy życiem! Nic tylko się od Niej uczyć. Czasem trzeba spojrzeć na wszystko z innej perspektywy żeby się poukładało na własciwe miejsca.

Po maleńku wracam do dłubania, ale jeszcze ostrożnie i z przerwami, bo jak za długo dziłam to ręka się odzywa.
Nowe prace czekają na fotki więc coś starszego. Etui na okulary, które trafiło do koleżanki mojej Mamy.
Wierzch.
I spód.

Przepraszam, że jeszcze mnie nie ma u Was na blogach. Po prostu troszkę brakuje mi czasu. Ale pewnie wkrótce i tam sie pojawię.

Słonka Wam życzę :)

niedziela, 22 czerwca 2014

Kiepski czas...

Oj bardzo kiepski ostatnio u mnie...
Filemona nadal nie ma :(. Już ponad miesiąć. W mięczyczasie kolejne kocie kontuzje, skaleczenia. Mnie siadła prawa ręka, ale po rahabilitacji i lekach jest lepiej. Synek miał gorączkę bez objawów jakichkolwiek, pseudowiatrówkę i kłopoty z brzuszkiem.
W zasadzie to niby nic wielkiego się nie dzieje, ale ciągle coś. Jak ugryzienia komara. Jedno trochę poswędzi i da się żyć, ale jak zaczyna tego być więcej i więcej... Same wiecie jak to jest. Marzę o spokoju i normalności.
Z racji kontuzji ręki miałam zakaz dłubania, więc serwetka "zaległościowa".
Cudownej niedzieli Wam życzę.

poniedziałek, 26 maja 2014

Komplecik dla małej Panieneczki

Jaką przyjemość sprawiło mi dzierganie tej sukienusi i czapeczki! To jedyny minus Syna. Koronek i kwiatuszków dla Niego nie wydziergam. Dobrze, że mogę takie rzeczy dziergać dla znajomych Panieneczek. Aż szkoda, że nie znam ich więcej ;)

Czapusia (wzór znaleziony tutaj)

Sukieneczka jest połączeniem fragmentu góry sweterka z książki "ABC szydełkowania" oraz wzoru kapelutka ;). Kombinatoryka królowała ;)

Detale:
Wolałabym guziczki w kolorze wstążki, ale niestety nie miałam. Chciałam też wykończyć dekolt i obramienia ramionek ściegem rakowym, ale... zabrakło mi włóczki. Byłam święcie przekonana, że mam jeszcze jeden motek Classic z Inter-Foxu, a tu ni ma. Cóż, trudno.

Komplecik musi jeszcze ciut poczekać żeby Panienka do niego dorosła, ale to już niebawem ;)

Mam spore zaległości w oglądaniu waszych blogów. Bardzo mi z tego powodu przykro. Na swoje usprawiedliwienie mam... pogodę. Wiekszość dnia spędzam z Synusiem na dworze, a wieczorami nie mam siły na nic :(. No może czasem coś podziergam ;).
Postaram się poprawić, bo właśnie opracowuję plan reorganizacji dnia tak żeby pogodzić wszystko co jest do pogodzenia i zostawić sobie choć chwile dla siebie. Ciekawe czy się uda?

niedziela, 25 maja 2014

Imieninowe spełnienie marzeń :)

Miałam marzenie. Od bardzo dawna je miałam. Czas jakis temu próbowałam je spełnić, ale jakos kiepsko mi szło i odłożyłam "na później". Ale w marcu przyjachała do mnie Ivonnka i pokazała mi jak się supła niteczki przy pomocy czółenek. Jeszcze raz dziękuję, Kochana! Troszkę nici napsułam, ale... to trening czyni mistrza. W końcu udało mi się wysupłać taki komplecik. To mój prezent na wczorajsze imieniny dla mnie samej ;)

Mimo, że praca prościutka (fragment wzoru z książki "Frywolitki" Agnieszki Bojrakowskiej-Przeniosło), to przyniosła mi dużo radości i fajnie się w tej biżutrii czuję :).

Oczywiście kolejne supłanki w planach, a niektóre w realizacji.
Fajnie jest spełniać marzenia :D
Zapraszam na imieninwą babeczkę.

Cudownej niedzieli Wam życzę :)

środa, 21 maja 2014

Marchewkowe słodkości

Ale zanim będziemy sobie życie osładzać chce Wam bardzo podziekować za wsparcie i przekazać wieści kocie. Filemona nadal nie ma... To już tydzień... Ciągle nie tracimy nadziei, ciągle wypatrujemy, czekamy, szukamy. Za to Feliks ma sie dobrze. Nie zdecydowaliśmy się na zabieg. Nic sie nie paprze, kot chodzi i skacze normalnie. Już nawet prał się z Bonitą aż futro leciało. Odwieczni antagoniści ;/.

Ale do rzeczy. A raczej do rogalików ;).
Przepis wynalazłam gdzieś w sieci (chyba na onetwym forum jakimś, ale niestety sobie nie zapisałam, więc autorkę przepraszam bardzo). Czekał na wypróbowanie już bardzo długo, aż wreszcie w majowy długi weekend się doczekał.
Cóż potrzebujemy? Ano niewiele :)

20 dkg surowej marchwki startej na drobnych oczkach tarki
2 szklanki mąki
20 dkg margaryny
1 łyżeczkę proszku dopiecznia
szczypte soli
dżem lub powidła na nadzienie (u nas marmolada o smaku różanym z Solitu)

Wszystkie składniki zagniatamy jak kruche ciasto. Rozwałkowujemy opruszając maką.
Autorka przepisu polecała wycinać kwadraty 8x8cm, nakładać dżem i zwijac rożki. Ja wycinałam kółka od talerzyka (podstawki pod filiżankę), dzieliłam na 4 części, nakładalam dżem i zwijałam rogaliki.
Pieczemy na złoto w 170-180 stopniach. Autorka pisze o 40 minutach. Nie mam pojęcia ile piekłam, bo kolejne blachy się ze soba wymieniały, a czasem byłay 2 na raz.

Po upieczeniu mozna posypać cukrem puderm. Nie posypywałam, jak widzicie, bo tak średnio za tym przepadamy. A dzięki marchewce rogaliki mają tak piękny kolor, że aż szkoda go chować pod cukrem pudrem ;)
Najfajniejsze jest zakończenie orginalnago przepisu: "Mój synek je uwielbia!"
Mój też :D

Bardzo nam smakowały. Na drugi raz zrobię od razu podwójna porcje, bo zniknęły szybciutko i nie miałam okazji sprawdzić jak będą się przechowywać w moich puszeczkach.
Myślę, że to fajna propozycja. Nie ma cukru, nie ma jajek więc i alergicy i ci co na diecie będa sobie mogli pozwolić na małe łasuchowanie.
Smacznego!

Jak pisałam, to pan listonosz mi przerwał przywożąc paczuszkę pełną kolorowych nitek :). Co z nich powstanie jeszcze nie wiem, ale wiem jaka techniką będę sie posługiwać :). Myślę, że o tym nastepnym razem.

U nas cudowne słonko i upał. Zaczynają kwitnąć jaśminy, a wieczorem żeby urządzają najwspanialsze koncerty.
Wszelkiej pomyslności!

niedziela, 18 maja 2014

Koszmarny tydzień...

W poprzednią niedzielę mężowi udało się opanowac problemy z fotami i myślałam, że zasypię Was postami z przepisami, z tym co dłubię, z relacją z majowego lasu.
W poniedziałek miałam sporo roboty, a we wtorek... We wtorek jakiś %^$##$%&&%$$@ postrzelił Felka. Tak, tak nikt nie pomylił się czytając, ani ja pisząc. Feluś został postrzelony.
Siedziałam z synkiem na podworku jak przyszedł lekko utykając na prawą przednią łapkę. Od strony ulicy przyszedł. Myślałam, że gdzieś źle skoczył, bo nie było krwi. Poleżał chwilę pod drzwiami od domu, a potem gdzieś mi zniknął na trochę. Jak zobaczyam go znowu to miał lekko sklejone i zaróżowione futerko na wysokości kości barkowej. Ponieważ sama nic w tym futrze wypatrzeć nie mogłam zapkaowałam dziecię i kota do auta i ruszyłam do weta. Oczywiście małżonek w delegacji (jak zawsze w takich przypadkach ;/, no prawie zawsze). Wet wyciął futro, capnął kota i poszedł do salki RTG. Wraca i mówi "Ktoś ci strzela do kota". No myślałam, że się przewrócę, ale że Jędrka miałam na ręku, więc trzeba było pion trzymać. Pierwsze pytanie "Co robimy?" drugie "Czy mogę to zgłosic na policję?". Odpowiedź pierwsza "Czekamy i obserwujemy". Śruty są w takim miejscu, że przy próbie wyjęcia mogło by dojść do większego uszkodzenia mięśni. Wygląda na to, że jedn śrut musiał tam być wcześniej, bo jest tylko jedna rana wlotowa, a śruty dwa i w pewnej od siebie odległości :0. Druga odpowiedź "Zgłaszaj".
Wet zrobił zdjęcie i opis. Feluś dostał leki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Kot i dzicię w samochód i wio na komisariat. Odczekałam aż policjant porozmawia z poprzednimi ludźmi. Mówię o co biega, a tu prośba czy mogłabym rano przyjechać, bo mają zatrzymanych z interwencji i muszą "cośtam, cośtam". Mogłabym.
Wracam do domu cała w nerwach co z resztą futrzaków. Psy OK całe zdrowe, ale one siedzą na swoim wybiegu i nie łazikują nie wiadaomo gdzie. Wołam, kiciam. Schodzą się po kolei. Wszystkie oprócz Filemona... Czekałam na niego prawie całą noc. Na drugi dzień rano pojechałam na policję - zgłoszenie zostało przyjęte. Ściągnęłam Mamę żeby synusia popilnowała, a sama poleciałam w pola szukać. Tylko na polach rzepak większy ode mnie, zboża też już wysokie. W rowach trawa do pół uda. Szukałam wszędzie gdzie mogłam, szukałam rówinież w sadzie przy niezamieszkanym domu, gdzie znalazałm go w zeszłym roku... Niestety przepadał bez śladu... ;( Ciągle czekamy, ciągle wyglądamy. W zeszłym roku przywiozłam go do domu po 3 miesięcznym gigancie. Ale wtedy nikt mi do kotów nie strzelał...

Felek miał areszt domowy, w środę kolejną dawkę leków i badanie kontrolne. Na razie jest OK. Nawet na dwór dziś wyszedł na chwilę.
Najchętniej wcale bym ich nie puszczała na dwór mając świadomość, że taki %$#&^% może je skrzywdzić, ale patrzą z takim wyrzutem, siedzą pod drzwiami i nie rozumieją czemu ich nie wypuszczamy...
Nie jestem w stanie pojąć jak można zrobić coś takiego... I co będzie dalej?

Usiłuję sie jakoś pozbierać, ogarnąć. Od wtroku byłam jakaś otępiała, jak ogłuszona...
Wczoraj byłam cały dzień na szkoleniu i nie myślałm o tym wszystkim. Dobrze mi to zrobiło. Na to konto podziłałam dziś trochę domowo wyciągająć zeszłotygodniowe zaległości.

Spokojnego tygodnia Wam życzę.

wtorek, 6 maja 2014

Koci pomocnicy

Dawno mnie nie było... Najpierw "przysiadłam fadów" żeby mieć trochę wolnego w długi weekend, a potem odpoczywałam. Ale tak totalnie: od kompa, od dłubania, od całej reszty od której się dało, z wyjatkiem kucharzenia ;). Czytałam i czytałam. No i cieszyłam się obecnością obu moich panów. Dal nas 4 dni we trójkę to było prawdziwe święto!
Chciałam bardzo pokazać Wam co powstało w kuchni i foty z cudownego spaceru po lesie, ale mam jakiś bunt na pokładzie i nie mogę przenieść zdjęć :/. Mam nadzieję, że się z tym uporam, bo całkiem sporo rzeczy mam do pokazania, a niektóre starsze foty już się zdeaktuolizowały (głównie przyrodnicze).

Nic to!
Obiecałam kiedyś pokazać Wam jak koty pomagają w domu. Naprawdę są bardzo pracowite ;)
Filipek wysiaduje jajka.
Mańka pilnuje odkurzacza (W końcu jak zwiną to czym pańcia będzie sprzątać?)...
...a czasem Jędrka ;)
Pilnowanie jest bardzo ważnym kocim zajęciem ;):
Froggi strzeże ciężąrówki synusia
Tola pojemika ze żwirkiem do kuwet
Kolibek drewna do kominka...
... i jeszcze gorących muffinek (czy to aby na pewno pilnowanie, czy może próba degustacji?)
Filemon miski
Bezmiar poświęcenia Żabci! Tak zimno, a ja siedzę i pilnuję tego smalcu żeby go nikt sikoreczkom nie ukradł ;)(fota oczywiście z okresu zimowego)
Gusia bardzo dzielnie pomagała w remoncie.
To bardzo męczące więc koteczek usnął... w miseczce do rozrabiania gipsu.
I mój "największy pomocnik" Bonifacy zwany Bonitą lub Ebonitem. Wg niego okna i drzwi nigdy nie są dobrze umyte i musi po mnie poprawić. Tu zaczął bardzo szybko. Zdążyłam tylko odnieść płyn na miejsce i umyć ręce...
Czasem mam ochotę go udusić. Taka ze mnie niewdzięcznica ;).
Oczywiście nie wszystkie kocie prace są uwieczniane na zdjęciach np. próby mycia talerzy lub usunięcia z nich pozostałosci po obiedzie jakoś nie spotykają się z moim zrozumieniem ;).

Słoneczka Wam życzę!