Tak, tak... miał być. Wypełniony pracą, obowiązkami domowymi i syneczkiem :).
Stało sie jednak inaczej mimo, że początek był zwyczajny. Rano śniadanko i piewszy omlet naszego Jędrusia. Z dżemikiem maminej roboty. Zjadł swój, poprawił moim ;) i super. Mąż miał dziś na później do pracy, więc korzystając z chwili poleciałam do kciki. Już wczoraj wieczorem spędziła dłuższy czas u mnie na kolanach mrucząc cudnie. Dostała też imię. Wpadłam na nie już prawie usypiając. Siedemnasty kot, znaleziony siedemnastego - siedemnastka - Nastka ;).
Rano radość na mój widok, ale coś kiepsko ze opróżnianiem miski z jedzeniem. No i brak "elementów stałych" w kuwecie. A że brak ich od początku, czyli od wtorku myślę sobie jak nic ma kota zatwardzenie, dlatego nie je. Trza do weta. Nie mogłam jechać od razu, bo się zapowiedział kurier z transportertami nowymi dla ferajny.
Jak otworzyłam klatkę i przysiadłam na ogrodwoym krześle obok, to Nastka wylazła po domku i władowała mi się na kolana. Podwinąła łapki i mruczy :D.(Jest tak strasznie brudna i śmierdząca, że po takiej wizycie ciuchy idą do prania :/.) Łapa trochę sklęsła, więc się ucieszyliśmy, że leki dają efekty.
Po synusiowej drzemce zapakowaliśmy się z Jędrkiem i Nastką do auta i do doktora jedziemy. Doktor powitał mnie pytaniem "Który dzisiaj?", bo wczoraj byłam z Bazylem.
Wyjął kotę z transportera obmacał brzuszek i mówi, że nic tam nie ma. Dobrze - bo nie ma zaparcia i niedobrze, bo je tak mało, że nie ma z czego zrobić.
"A jak znajduje pan łapę?" pytam. Doktor zaczął łapkę badać. A ja z synem na ręku stoimy obok. Nie ma opcji puszczenia Jędrka na nogach, bo musiałabym za nim biegać, po całej lecznicy. W końcu 15,5 miesięczny brzdąc wszystko musi obejrzeć i dotknąć ;).
"Coś tu się dzieje. Proszę ją przytrzymać". Doktor poszedł po maszynkę, obgolił łapkę, a tam bania. Nakłucie potwierdziło nasze przypuszczenie - ropień. Decyzja natychmiastowa - tniemy! Trzymam ją cały czas jedną ręką, bo na drugiej synek.
Ten kot jest po prostu święty! Bazyl urządził wczoraj cyrk z włażeniem na mnie (na szczęście byłam sama) i uciekaniem do transportera, nie mówiąc już o tym, że nie chciał się dać z niego wyjąć. A tylko jeden zastrzyk dostał.
Nastka zniosła cięcie bez drgniecia. Ropa i krew się lały równo. Koszmar... Potem plukanie i pod sam koniec był pierwszy protest. Ale to piecze! Starałam się nie patrzeć, bo ja się do takich akcji średnio nadaję, nie to co mój mąż, który mógłby asystować przy operacjach.
Doktor sam był zadziwiony spokojem i grzecznościa Nastki. Jeszcze tylko opatrnek i do transportera.
Kupiłam jej też karmę dla rekonwalescentów.
Jak się okazuje całe szczęście, że nie robiła tego kupska, bo mieliśmy jechać na kontrolę dopiero w sobotę. We wtorek jeszcze tego ropnia nie było... A jak wiadomo tego typu rzeczy trzeba czyścić jak najszybciej. Najprawdopodobniej coś ją ugryzło, choć śladów brak.
Po powrocie do domu Nastka sama wyparowała z transportera i poleciała jeść :D :D :D.
Puściłam ją na chwilę poza klatką żeby łapki roprostowała. No i kilka zdjęć chciałam zrobić...
Ale... "Ty mnie głaszcz, a nie rób zdjecia" ;)
I sierotka z chorą, tyle co pocietą łapą staje słupka :O.
No to miziam :D
Cyryl przyszedł się przywitać z nową koleżanką.
Zbliżenie na opatrunek. Spokojnie nie przesiąka tylko doktor miał brudne rękawiczki, a nie chciał jej już męczyć dłużej. Jutro rano będziemy zmieniać. No chyba, że coś mi się dziś nie będzie podobało.
Zwiedzanie najbliżej okolicy. Ładnie stawła na tę łapęe i mam wrażenie, że gdyby mogła to chetnie by jeszcze pochodziła.
Ale trochę się bałam, bo jakby nie było to tuż po zabiegu było. Może wieczorem puścimy ją na dłuższy spacerek po trawce.
"Musisz już iść?"
Jak widzicie Nastka jest w innej, więszej klatce.
Zawsze czekamy na weekend. A ja czekam na poniedziałek, bo jak wszystko będzie dobrze (nie będzie kichania itp.), to bedziemy mogli zabrać Nastkę do domu :)
Cały dzień mi się rozjechał, nie było kiedy zrobić obiadu, więc błogosławię moją pełną zamrażarkę ;).
Szczerze mówiąc emocje u weta spowodowały, że czuję się zmęczona jakbym nie wiem co robiła.
To może na osłodę bezy? Ale nie takie zwyczajne tylko kawowo-pomarańczowe.
Mój niedziy eksparyment smakowy bardzo przypadł mi do gustu. A czemu robię takie rogate, kładzione łyżeczką? Bo takie kojerzą mi się z dzieciństwem i "piankami" mojej sąsiadki. Kiedyś Wam o Niej opowiem, a teraz idę zajrzeć do Nastki, a potem odetchnąć przy drutach.
Trzymajcie kciuki za dzielną Nastusię, żeby się ta łapka ładnie zagoiła!
Święta to Ty jesteś, że tak o nią zadbałaś. Pewni Nastka (fajne imię) poczuła się lepiej po tym zabiegu. Będzie dobrze! Pozdrowienia dla całej rodzinki :)
OdpowiedzUsuńOjtam, oj tam! Robisz to samo :).
UsuńZ pewnościa ból się zmiejszył, bo pełno tego świństwa miała w łapce.
Dzielna kicia! Brawo!
OdpowiedzUsuńBardzo dzielna! :)
UsuńFajne wiadomości. Kicia bohaterka :)
OdpowiedzUsuńOj tak, bohaterka! :)
UsuńZdrówka koci życzę :) I szczęścia na resztę życia :)
OdpowiedzUsuńPrzesądnie ;) nie dziękujemy za życzenia. Za to za odwiedziny jak najbardziej :)
UsuńRzadko piszę, ale odwiedzam :)
UsuńKotka swojego również wygłaskałam :)
Dziękuję za komplementy odnośnie moich "rękoczynów" ;)
Ja również tworzę w okolicach Oławy, tyle że z jej drugiej strony ;)
Pozdrawiam serdecznie, Marysia
Nastka ozdrowiała po zabiegu i będzie śmigać jak tornado. Miała farta, że trafiła na Was :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że będzie śmigać :) Już wykazuje wieksza ruchliwość.
UsuńDzieki Atuś :)
17 kotecków to niezły wyczyn:) masz dzidzie swoje i jeszcze znajdujesz czas na pasje, nic tylko podziwiać! uwielbiam takie kobiety:)
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że jednak kupki nie robiła i można było ten ropień znaleźć, rana się szybko zagoi i będzie dobrze:) śliczna jest ta Nastka, a imię po prostu wymarzone:)
pozdrawiam!
Dziekuję Izo! Oprócz kotków są jeszcze 2 psy :)
UsuńCałe szczęście, że nie robiła. Jakis koci anioł nad tym czuwał.
Oby się szybko zagoiło.
hehe podoba mi siie określenie koci anioł:) mam nadzieję, że u koteczki wszytsko ok, tymczasem wysyłam na Twoją pocztę tę książkę:)
Usuńpozdrawiam!
Dzięki wielkie! Naprawdę wierze w kocie i psie anioły, bo mam kilka historii na poparcie tego, że istnieją :)
UsuńRzeczywiście ciężki dzień, ale całe szczęście skończyło się w sumie dobrze. Trzymam kciuki za rekonwalescencję :)
OdpowiedzUsuńOj ciężki, ale jestem wdzięczna, że ten ropiń usunięty.
OdpowiedzUsuńKciuki prosimy trzymać nadal :)
Oj faktycznie działo się działo.Ale teraz już wszystko będzie ok:)Trzymam kciuki:)
OdpowiedzUsuńTrzymaj, trzymaj! Dzięki za dobre słowo
UsuńWitaj, baaaaaaaaaaaardzo ciekawie opisujesz twoje przygody, dziekuje Ci za komentarz, a jak robisz bezy, mozesz napisac przepis, moze sprobuje,ropien dobrze ,ze usuniety, a nie powinna dostac antybiotykow, zeby wszystko wybic bateri itp. pozdrawiamy, pecia probuje dywanik, a prawde mowiac zrobilam jej nowy dywanik te, pa, ania
OdpowiedzUsuńDzieki za miłe słowa. Antybiotyki, leki przeciwzapalne i wzmacniajace dostaje od wtorku.
UsuńPrzepis na bezy podam, oczywiście.
Tralala! Odnalazłam z powrotem Twój blog :) Przeczytałam ostatni post i stwierdzam, że ja też bym się nie nadała do takich akcji :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia macie od Igorka, który cały czas wspomina Wasze koty :)
O! Ewcia! Ale super :) Ja do Coebie zaglądam regularnie, ale nijak nie moge komentarza zostawić :(.
UsuńZapraszamy znów na głaskanie :)
Hmmm, ciekawe czemu nie możesz...
UsuńNiestety ukradziono nam prawie cały sprzęt górski i w tym roku jedziemy nad morze...
Oj! Bardzo mi przykro... A nie dało by sie nad to morze zachaczając o Dolny Śląsk? ;)
UsuńNo wiesz, że nie wiem? Muszę chyba jeszcze raz popatrzeć na mapę :D
UsuńKoniecznie! :D
Usuń