poniedziałek, 26 maja 2014

Komplecik dla małej Panieneczki

Jaką przyjemość sprawiło mi dzierganie tej sukienusi i czapeczki! To jedyny minus Syna. Koronek i kwiatuszków dla Niego nie wydziergam. Dobrze, że mogę takie rzeczy dziergać dla znajomych Panieneczek. Aż szkoda, że nie znam ich więcej ;)

Czapusia (wzór znaleziony tutaj)

Sukieneczka jest połączeniem fragmentu góry sweterka z książki "ABC szydełkowania" oraz wzoru kapelutka ;). Kombinatoryka królowała ;)

Detale:
Wolałabym guziczki w kolorze wstążki, ale niestety nie miałam. Chciałam też wykończyć dekolt i obramienia ramionek ściegem rakowym, ale... zabrakło mi włóczki. Byłam święcie przekonana, że mam jeszcze jeden motek Classic z Inter-Foxu, a tu ni ma. Cóż, trudno.

Komplecik musi jeszcze ciut poczekać żeby Panienka do niego dorosła, ale to już niebawem ;)

Mam spore zaległości w oglądaniu waszych blogów. Bardzo mi z tego powodu przykro. Na swoje usprawiedliwienie mam... pogodę. Wiekszość dnia spędzam z Synusiem na dworze, a wieczorami nie mam siły na nic :(. No może czasem coś podziergam ;).
Postaram się poprawić, bo właśnie opracowuję plan reorganizacji dnia tak żeby pogodzić wszystko co jest do pogodzenia i zostawić sobie choć chwile dla siebie. Ciekawe czy się uda?

niedziela, 25 maja 2014

Imieninowe spełnienie marzeń :)

Miałam marzenie. Od bardzo dawna je miałam. Czas jakis temu próbowałam je spełnić, ale jakos kiepsko mi szło i odłożyłam "na później". Ale w marcu przyjachała do mnie Ivonnka i pokazała mi jak się supła niteczki przy pomocy czółenek. Jeszcze raz dziękuję, Kochana! Troszkę nici napsułam, ale... to trening czyni mistrza. W końcu udało mi się wysupłać taki komplecik. To mój prezent na wczorajsze imieniny dla mnie samej ;)

Mimo, że praca prościutka (fragment wzoru z książki "Frywolitki" Agnieszki Bojrakowskiej-Przeniosło), to przyniosła mi dużo radości i fajnie się w tej biżutrii czuję :).

Oczywiście kolejne supłanki w planach, a niektóre w realizacji.
Fajnie jest spełniać marzenia :D
Zapraszam na imieninwą babeczkę.

Cudownej niedzieli Wam życzę :)

środa, 21 maja 2014

Marchewkowe słodkości

Ale zanim będziemy sobie życie osładzać chce Wam bardzo podziekować za wsparcie i przekazać wieści kocie. Filemona nadal nie ma... To już tydzień... Ciągle nie tracimy nadziei, ciągle wypatrujemy, czekamy, szukamy. Za to Feliks ma sie dobrze. Nie zdecydowaliśmy się na zabieg. Nic sie nie paprze, kot chodzi i skacze normalnie. Już nawet prał się z Bonitą aż futro leciało. Odwieczni antagoniści ;/.

Ale do rzeczy. A raczej do rogalików ;).
Przepis wynalazłam gdzieś w sieci (chyba na onetwym forum jakimś, ale niestety sobie nie zapisałam, więc autorkę przepraszam bardzo). Czekał na wypróbowanie już bardzo długo, aż wreszcie w majowy długi weekend się doczekał.
Cóż potrzebujemy? Ano niewiele :)

20 dkg surowej marchwki startej na drobnych oczkach tarki
2 szklanki mąki
20 dkg margaryny
1 łyżeczkę proszku dopiecznia
szczypte soli
dżem lub powidła na nadzienie (u nas marmolada o smaku różanym z Solitu)

Wszystkie składniki zagniatamy jak kruche ciasto. Rozwałkowujemy opruszając maką.
Autorka przepisu polecała wycinać kwadraty 8x8cm, nakładać dżem i zwijac rożki. Ja wycinałam kółka od talerzyka (podstawki pod filiżankę), dzieliłam na 4 części, nakładalam dżem i zwijałam rogaliki.
Pieczemy na złoto w 170-180 stopniach. Autorka pisze o 40 minutach. Nie mam pojęcia ile piekłam, bo kolejne blachy się ze soba wymieniały, a czasem byłay 2 na raz.

Po upieczeniu mozna posypać cukrem puderm. Nie posypywałam, jak widzicie, bo tak średnio za tym przepadamy. A dzięki marchewce rogaliki mają tak piękny kolor, że aż szkoda go chować pod cukrem pudrem ;)
Najfajniejsze jest zakończenie orginalnago przepisu: "Mój synek je uwielbia!"
Mój też :D

Bardzo nam smakowały. Na drugi raz zrobię od razu podwójna porcje, bo zniknęły szybciutko i nie miałam okazji sprawdzić jak będą się przechowywać w moich puszeczkach.
Myślę, że to fajna propozycja. Nie ma cukru, nie ma jajek więc i alergicy i ci co na diecie będa sobie mogli pozwolić na małe łasuchowanie.
Smacznego!

Jak pisałam, to pan listonosz mi przerwał przywożąc paczuszkę pełną kolorowych nitek :). Co z nich powstanie jeszcze nie wiem, ale wiem jaka techniką będę sie posługiwać :). Myślę, że o tym nastepnym razem.

U nas cudowne słonko i upał. Zaczynają kwitnąć jaśminy, a wieczorem żeby urządzają najwspanialsze koncerty.
Wszelkiej pomyslności!

niedziela, 18 maja 2014

Koszmarny tydzień...

W poprzednią niedzielę mężowi udało się opanowac problemy z fotami i myślałam, że zasypię Was postami z przepisami, z tym co dłubię, z relacją z majowego lasu.
W poniedziałek miałam sporo roboty, a we wtorek... We wtorek jakiś %^$##$%&&%$$@ postrzelił Felka. Tak, tak nikt nie pomylił się czytając, ani ja pisząc. Feluś został postrzelony.
Siedziałam z synkiem na podworku jak przyszedł lekko utykając na prawą przednią łapkę. Od strony ulicy przyszedł. Myślałam, że gdzieś źle skoczył, bo nie było krwi. Poleżał chwilę pod drzwiami od domu, a potem gdzieś mi zniknął na trochę. Jak zobaczyam go znowu to miał lekko sklejone i zaróżowione futerko na wysokości kości barkowej. Ponieważ sama nic w tym futrze wypatrzeć nie mogłam zapkaowałam dziecię i kota do auta i ruszyłam do weta. Oczywiście małżonek w delegacji (jak zawsze w takich przypadkach ;/, no prawie zawsze). Wet wyciął futro, capnął kota i poszedł do salki RTG. Wraca i mówi "Ktoś ci strzela do kota". No myślałam, że się przewrócę, ale że Jędrka miałam na ręku, więc trzeba było pion trzymać. Pierwsze pytanie "Co robimy?" drugie "Czy mogę to zgłosic na policję?". Odpowiedź pierwsza "Czekamy i obserwujemy". Śruty są w takim miejscu, że przy próbie wyjęcia mogło by dojść do większego uszkodzenia mięśni. Wygląda na to, że jedn śrut musiał tam być wcześniej, bo jest tylko jedna rana wlotowa, a śruty dwa i w pewnej od siebie odległości :0. Druga odpowiedź "Zgłaszaj".
Wet zrobił zdjęcie i opis. Feluś dostał leki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Kot i dzicię w samochód i wio na komisariat. Odczekałam aż policjant porozmawia z poprzednimi ludźmi. Mówię o co biega, a tu prośba czy mogłabym rano przyjechać, bo mają zatrzymanych z interwencji i muszą "cośtam, cośtam". Mogłabym.
Wracam do domu cała w nerwach co z resztą futrzaków. Psy OK całe zdrowe, ale one siedzą na swoim wybiegu i nie łazikują nie wiadaomo gdzie. Wołam, kiciam. Schodzą się po kolei. Wszystkie oprócz Filemona... Czekałam na niego prawie całą noc. Na drugi dzień rano pojechałam na policję - zgłoszenie zostało przyjęte. Ściągnęłam Mamę żeby synusia popilnowała, a sama poleciałam w pola szukać. Tylko na polach rzepak większy ode mnie, zboża też już wysokie. W rowach trawa do pół uda. Szukałam wszędzie gdzie mogłam, szukałam rówinież w sadzie przy niezamieszkanym domu, gdzie znalazałm go w zeszłym roku... Niestety przepadał bez śladu... ;( Ciągle czekamy, ciągle wyglądamy. W zeszłym roku przywiozłam go do domu po 3 miesięcznym gigancie. Ale wtedy nikt mi do kotów nie strzelał...

Felek miał areszt domowy, w środę kolejną dawkę leków i badanie kontrolne. Na razie jest OK. Nawet na dwór dziś wyszedł na chwilę.
Najchętniej wcale bym ich nie puszczała na dwór mając świadomość, że taki %$#&^% może je skrzywdzić, ale patrzą z takim wyrzutem, siedzą pod drzwiami i nie rozumieją czemu ich nie wypuszczamy...
Nie jestem w stanie pojąć jak można zrobić coś takiego... I co będzie dalej?

Usiłuję sie jakoś pozbierać, ogarnąć. Od wtroku byłam jakaś otępiała, jak ogłuszona...
Wczoraj byłam cały dzień na szkoleniu i nie myślałm o tym wszystkim. Dobrze mi to zrobiło. Na to konto podziłałam dziś trochę domowo wyciągająć zeszłotygodniowe zaległości.

Spokojnego tygodnia Wam życzę.

wtorek, 6 maja 2014

Koci pomocnicy

Dawno mnie nie było... Najpierw "przysiadłam fadów" żeby mieć trochę wolnego w długi weekend, a potem odpoczywałam. Ale tak totalnie: od kompa, od dłubania, od całej reszty od której się dało, z wyjatkiem kucharzenia ;). Czytałam i czytałam. No i cieszyłam się obecnością obu moich panów. Dal nas 4 dni we trójkę to było prawdziwe święto!
Chciałam bardzo pokazać Wam co powstało w kuchni i foty z cudownego spaceru po lesie, ale mam jakiś bunt na pokładzie i nie mogę przenieść zdjęć :/. Mam nadzieję, że się z tym uporam, bo całkiem sporo rzeczy mam do pokazania, a niektóre starsze foty już się zdeaktuolizowały (głównie przyrodnicze).

Nic to!
Obiecałam kiedyś pokazać Wam jak koty pomagają w domu. Naprawdę są bardzo pracowite ;)
Filipek wysiaduje jajka.
Mańka pilnuje odkurzacza (W końcu jak zwiną to czym pańcia będzie sprzątać?)...
...a czasem Jędrka ;)
Pilnowanie jest bardzo ważnym kocim zajęciem ;):
Froggi strzeże ciężąrówki synusia
Tola pojemika ze żwirkiem do kuwet
Kolibek drewna do kominka...
... i jeszcze gorących muffinek (czy to aby na pewno pilnowanie, czy może próba degustacji?)
Filemon miski
Bezmiar poświęcenia Żabci! Tak zimno, a ja siedzę i pilnuję tego smalcu żeby go nikt sikoreczkom nie ukradł ;)(fota oczywiście z okresu zimowego)
Gusia bardzo dzielnie pomagała w remoncie.
To bardzo męczące więc koteczek usnął... w miseczce do rozrabiania gipsu.
I mój "największy pomocnik" Bonifacy zwany Bonitą lub Ebonitem. Wg niego okna i drzwi nigdy nie są dobrze umyte i musi po mnie poprawić. Tu zaczął bardzo szybko. Zdążyłam tylko odnieść płyn na miejsce i umyć ręce...
Czasem mam ochotę go udusić. Taka ze mnie niewdzięcznica ;).
Oczywiście nie wszystkie kocie prace są uwieczniane na zdjęciach np. próby mycia talerzy lub usunięcia z nich pozostałosci po obiedzie jakoś nie spotykają się z moim zrozumieniem ;).

Słoneczka Wam życzę!