Wczoraj miałam kiepski dzień. Obudzilam sie z takim bólem pleców, że myślala, że z łóżka nie wstanę. Mąż był w delegacji, a my z synkiem sami...
Potem robota mi nie szła i było mi jakoś tak smutno i źle. I poddałam sie chandrze. Wielbicielka i głosicielka pozytywnego myślenia spuścila nos na kwintę i zaczała wymyślać co jest nie tak.
Na szczęście miała do mnie przjechać znajoma (i przyjechała) więc się zmobilizowałam żeby ogarnąć trochę. Nabrałam też na druty cudowną, rudą, mięciusią włóczkę żeby sobie szal wydziergać, bo niezwykle spodobały mi się te u Aty i zachciało mi się takiego samego wzorku.
A przy machaniu drutami dobrze się myśli, szczególnie jak wzór nie jest skomplikowany.
Synuś usnął a ja machałam drutami i dumałam :"Czy ciebie kobieto pokręciło (no trochę tak, bo rano wstać nie mogłaś, ale bez przesady)? Jest tyle cudownych rzeczy, które prztrafiają się każdego dnia, a o których w mig zapominasz". I przypomniało mi się pewne zdarzenie z okresu studiów.
Jak człowiek ma 20 lat to czasem mu się wydaje, że życie jest strasznie do bani. Ja wtedy tak miałam. Pamiętam dokładnie miejsce w którym do mnie dotarło, tak ze zrozumieniem, to czego słuchałam. A słuchałam sobie, idąc na zajęcia, płyty "Dolina w długich cieniach" SDM z tekstami mojego ukochanego Steda. I usłyszałam!
"Cudownie jest:
Powietrze jest!
Dwie ręce mam,
Dwie nogi mam!
W chlebaku chleb,
Do chleba ser,
Do picia deszcz."
To początek "Piosenki dla zapowietrzonego".
I dostrzegłam, że świeci słońce, że niebo jest cudownie niebieskie i stadko wróbli radośnie podskakujące i ćwierkające tuż obok mnie. I zrozumiałam po raz pierwszy, że do szczęścia potrzebny jest zachwyt nad światem i dostrzeganie tych maleńkich cudów, które spotykają nas co krok, a które mijamy obojetnie.
Życie jest jakie jest. Więcej uwagi poswięcimy temu, że szef na nas krzywo spojrzał (a jego akurat bolał brzuch i wcale na nas nie patrzył) niż cudownemu zachodowi słońca, radości naszych bliskich czy temu, że mamy dom do którego możemy wrócić.
Kilka dni temu przeczyałam artykuł o tym, że szczęsca można się nauczyć. Wiem z doświadczenia, że można, ale wymaga to pracy. Przecież łatwiej jest pomarudzić ;).
Artukuł czyałam na raty i wpadałam na pomysł codziennego spisywania dobrych zdarzeń jeszcze zanim doszłam do tego w tekście. Aż mi się śmiać chciało jak do tego dotarłam :D.
I piszę.
Chciałam i Was zaprosić do takiego spisywania swoich Małaych Szczęść.
Co Wy na to? Przyłączycie się? A kiedy zrobi się smutno, kiedy życie nas przytłaczy to będzie można wiąć taki zeszyt i zobaczyć jak wiele jest rzeczy dających nam radość. I od razu zrobi się jaśniej!
Kiedy piszę ten post za pazuchą buszuje mi mała czarna, jedwabista koteczka. I murczy jak najęta. Ot i już mam jdeno Małe Sczęście do zapisania :D.
Żeby nie było tak całkiem bez zdjęć i tak a' propos dziergania to pokażę obrus, o którym wspominałam na wiosnę chyba. Obrus już dawno cieszy Państwa Młodych, bo to był prezent ślubny od mojej przyjaciółki.
I pomyśleć, że na te "dziury" poszło prawie 2,5 km nici :). No ale średnicę ma 160cm.
Pięknego, obfitującego w szczęścia małe i duże weekendu Wam życzę :D
Que trabajo más bonito y delicado, besos
OdpowiedzUsuńMuchas gracias :)
UsuńChyba każdego nieraz dopada taki dzień, ważne aby szybko się z nim rozprawić. Pozdrawiam J.
OdpowiedzUsuńNa szczęście mi się udało prędko czego i Wam życzę :)
UsuńGdzie mamy spisywać te szczęścia? Na blogu?
OdpowiedzUsuń:) Fajny pomysł!
Na blogu, w kalendarzu, w specjalnym notatniku. Gdzie tylko mamy ochotę. Ważne żeby codziennie i żeby można było w każdej chwili do tych zapisków zajrzeć :)
UsuńDzięki Ance Wrocławiance zajrzałam na Twojego bloga - bardzo mi sie podoba i zostanę :)
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz :)
Piękne dzięki! Zapraszam serdecznie do zaglądania i samam biegnę do Ciebie :)
UsuńDokładnie ja tak samo dzięki Ance Wrocławiance tu się znalazłam i tak bardzo się cieszę z tego powodu. długo szukałam blogów o podobnej tematyce do mojej, tzn takiej żeby właśnie cieszyć się jak dziecko z tych błahostek w życiu bo to one są tak naprawdę najważniejsze:) ten zeszyt z tymi właśnie błahostkami to super sprawa. ja je także sobie spisuję. pozdrawiam serdecznie:)
UsuńSuper, że jest nas tak dużo! I oby jak najwięcej!
UsuńTakiego wyzwania dzisiaj było mi potrzeba. A Ani Wrocławiance dziękuję, bo dzięki niej trafiłam do Ciebie.
OdpowiedzUsuńPs Obrus przepiękny
Cieszę się :)
UsuńDziekuję za odwiedziny i zapraszam częściej.
Piękny obrus! A z tym zapisywaniem małych szczęść to świetny pomysł, chyba zacznę je spisywać, bo coraz częściej smutki i problemy biorą górę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzięki Lucynko! Pisz koniecznie. To naprawdę pomaga :)
UsuńNa twój blog trafiłam kilka dni temu,Już sama nazwa Wrzosowa Polana zachęca,żeby zaglądnąć.Każdy ma takie chwile o których piszesz,to nieuniknione.Ważne jest aby znależć przeciwwagę,coś co uświadomi,że mimo pretensji do losu jesteśmy szczęściarzami,bo......lista może być długa,bo na szczęście składają się drobiazgi.Dobrze,że o tym napisałaś,mnie małe szczęście spotka za 2-3 godziny:przyjedzie na chwilę syn z Warszawy! i mam nadzieję,że na tym się nie skończy.
OdpowiedzUsuńObrus piękny,ileż godzin pracy musiał pochłonąć!
Cieszę się, że Ci sie tu podoba. Moja wrzosowa polana istnieje (mam nadzieję do dziś) w lasach milickich, a na pewno w moim sercu.
UsuńMam nadzieje, że cieszycie się z synem wsólnie spędzanym czasem.
Obrus faktycznie był bardzo czasochłonny. Jeden z ostatnich rzędów robiłam 1h 40 min. A ponoc dość szybko macham szydełkiem.
Też mi się tu spodobało, a co do tego codziennego małego a wielkiego szczęścia to z wiekiem tego przybywa (mentalnie) choć i znam takich co nigdy się tego nie dochrapią :( żal mi ich
OdpowiedzUsuńMasz rację Basiku!
UsuńI pomyśleć, że każdy może być szczęśliwy tylko musi się ciut postarać :)
;) czasem i smętny dzień potrzebny, a co do małych szczęść - kolekcjonuję co dzień i zapisuję w serduchu...cóż...świadomość życia wydartym życiem ;)
OdpowiedzUsuńI warto taką kolekcję codziennie powiększać :)
UsuńA takie melancholijne dni tez mają swoją wartość
Piękny obrus, nooo niezwykłe szczęścia :) Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo.
UsuńA szczęscia całkiem zwykłe i każdy je ma codziennie tylko w tym zaganianym świecie ich nie dostrzegamy.
Cudny obrus! mam podobny, mama mi zrobiła. jeszcze tylko brakuje mi okrągłego stołu.
OdpowiedzUsuńIdeę łapania małych szczęść lubię.
Tylko obecnie mam w tym mały przestój, bo próbuje mi się wyrżnąć ząb mądrości...
Oj te zęby potrafia dać popalić. Ale jak mawiała Polyanna im trudniej znaleźć coś co sprawia nam radość w danej sytuacji tym większa radość jak się uda. Trzymaj się!
UsuńJak masz obrus to stół z pewnościa się znajdzie :)
Witaj kochana, odnoście produktu odpisałam Ci u siebie ;)
OdpowiedzUsuńNatomiast co do szczęść, małych, dużych, dla mnie każdy ranek jest szczęściem i tak zaczynam dzień, bez wyjątku......:)))
Myślę podobnie, szczęścia trzeba się nauczyć, samemu dojrzeć do myśli o nim i jego czucia w sercu. To sztuka, nie, chyba za duże słowo, to raczej konieczność życia. Takiego normalnego, aby innym było dobrze z nami być.
Gdy jest mi ciężko, myślę sobie, pamiętaj nie truj innych swoją goryczą i od razu przechodzi mi chęć na wywnętrzanie swoich smutasów. Trzeba brać się w garść, choć różnie to bywa, jak to w życiu.
Ciepło pozdrawiam
Masz rację! Choć czasem warto sie wygadać przed kimś życzliwym. Mnie to pomaga szybciej wrócić do równowagi.
UsuńAle najwazniejsze jest żeby widzieć dobre strony codzienności :)