Jak znalazłam ten przepis na tartę z karmelizowanymi jabłakmi i zobaczyłam zdjęcia to wiedziałam, że muszę natychmiast upiec to ciasto.
Rustykalna tarta to jest to! Polecam gorąco! Pachnąca, aromatyczna w sam raz na jesienne dni. Pyszna jeszcze ciepła, ale zimna też smakuje.
Robi się ją szybko i szybko znika.
Ponieważ zawsze muszę coś po swojemu zrobić więc powstały jeszcze 2 wersje:
Z karmelizowanymi bananami (4 duże)
I z karmelizowanymi gruszkami (ta nas trochę rozczarowała, ale może to kwestia gruszek)
Zgodnie uznaliśmy, że ta z jabłakmi najlepsza. Samo ciasto jest idealne i myślę, że wypróbuję je też do innych kruchych wypieków.
Bardzo się cieszę, że spodobał Wam sie pomysł spisywania Małaych Szczęść. Może chwile spędzone przy pieczeniu, a potem zjadaniu tej tarty też do nich zaliczycie? U nas tak było :)
Szczególne podziękowania dla Anki Wrocławianki, która postanowiła rozpropagować ten pomysł i napisała o nim u siebie na blogu. Zapisuję to na moją dzisiejszą listę Małych Szczęść :D I Wasze przemiłe komentarze pod poprzednim postem i to, że zajrzało do mnie kilka nowych koleżanek i nasz spacer z synkiem który uczy się chodzić - prowadzilismy Go za rączki :) Taki Mały Krasnal pomiędzy nami dreptał dzielnie :) I wspólna poranna kawa z mężem i nowy dziurkacz i koci przekładaniec w koszyku - ciepluski i mrczący :) I... Oj mogłabym tak jeszcze długo wymieniać.
Jeśli macie ochotę podzielić się ze mną swoimi szczęściemi to piszcie.
Smacznego i szczęśliwej niedzieli!
sobota, 16 listopada 2013
piątek, 15 listopada 2013
Małe szczęścia
Wczoraj miałam kiepski dzień. Obudzilam sie z takim bólem pleców, że myślala, że z łóżka nie wstanę. Mąż był w delegacji, a my z synkiem sami...
Potem robota mi nie szła i było mi jakoś tak smutno i źle. I poddałam sie chandrze. Wielbicielka i głosicielka pozytywnego myślenia spuścila nos na kwintę i zaczała wymyślać co jest nie tak.
Na szczęście miała do mnie przjechać znajoma (i przyjechała) więc się zmobilizowałam żeby ogarnąć trochę. Nabrałam też na druty cudowną, rudą, mięciusią włóczkę żeby sobie szal wydziergać, bo niezwykle spodobały mi się te u Aty i zachciało mi się takiego samego wzorku.
A przy machaniu drutami dobrze się myśli, szczególnie jak wzór nie jest skomplikowany.
Synuś usnął a ja machałam drutami i dumałam :"Czy ciebie kobieto pokręciło (no trochę tak, bo rano wstać nie mogłaś, ale bez przesady)? Jest tyle cudownych rzeczy, które prztrafiają się każdego dnia, a o których w mig zapominasz". I przypomniało mi się pewne zdarzenie z okresu studiów.
Jak człowiek ma 20 lat to czasem mu się wydaje, że życie jest strasznie do bani. Ja wtedy tak miałam. Pamiętam dokładnie miejsce w którym do mnie dotarło, tak ze zrozumieniem, to czego słuchałam. A słuchałam sobie, idąc na zajęcia, płyty "Dolina w długich cieniach" SDM z tekstami mojego ukochanego Steda. I usłyszałam!
"Cudownie jest:
Powietrze jest!
Dwie ręce mam,
Dwie nogi mam!
W chlebaku chleb,
Do chleba ser,
Do picia deszcz."
To początek "Piosenki dla zapowietrzonego".
I dostrzegłam, że świeci słońce, że niebo jest cudownie niebieskie i stadko wróbli radośnie podskakujące i ćwierkające tuż obok mnie. I zrozumiałam po raz pierwszy, że do szczęścia potrzebny jest zachwyt nad światem i dostrzeganie tych maleńkich cudów, które spotykają nas co krok, a które mijamy obojetnie.
Życie jest jakie jest. Więcej uwagi poswięcimy temu, że szef na nas krzywo spojrzał (a jego akurat bolał brzuch i wcale na nas nie patrzył) niż cudownemu zachodowi słońca, radości naszych bliskich czy temu, że mamy dom do którego możemy wrócić.
Kilka dni temu przeczyałam artykuł o tym, że szczęsca można się nauczyć. Wiem z doświadczenia, że można, ale wymaga to pracy. Przecież łatwiej jest pomarudzić ;).
Artukuł czyałam na raty i wpadałam na pomysł codziennego spisywania dobrych zdarzeń jeszcze zanim doszłam do tego w tekście. Aż mi się śmiać chciało jak do tego dotarłam :D.
I piszę.
Chciałam i Was zaprosić do takiego spisywania swoich Małaych Szczęść.
Co Wy na to? Przyłączycie się? A kiedy zrobi się smutno, kiedy życie nas przytłaczy to będzie można wiąć taki zeszyt i zobaczyć jak wiele jest rzeczy dających nam radość. I od razu zrobi się jaśniej!
Kiedy piszę ten post za pazuchą buszuje mi mała czarna, jedwabista koteczka. I murczy jak najęta. Ot i już mam jdeno Małe Sczęście do zapisania :D.
Żeby nie było tak całkiem bez zdjęć i tak a' propos dziergania to pokażę obrus, o którym wspominałam na wiosnę chyba. Obrus już dawno cieszy Państwa Młodych, bo to był prezent ślubny od mojej przyjaciółki.
I pomyśleć, że na te "dziury" poszło prawie 2,5 km nici :). No ale średnicę ma 160cm.
Pięknego, obfitującego w szczęścia małe i duże weekendu Wam życzę :D
Potem robota mi nie szła i było mi jakoś tak smutno i źle. I poddałam sie chandrze. Wielbicielka i głosicielka pozytywnego myślenia spuścila nos na kwintę i zaczała wymyślać co jest nie tak.
Na szczęście miała do mnie przjechać znajoma (i przyjechała) więc się zmobilizowałam żeby ogarnąć trochę. Nabrałam też na druty cudowną, rudą, mięciusią włóczkę żeby sobie szal wydziergać, bo niezwykle spodobały mi się te u Aty i zachciało mi się takiego samego wzorku.
A przy machaniu drutami dobrze się myśli, szczególnie jak wzór nie jest skomplikowany.
Synuś usnął a ja machałam drutami i dumałam :"Czy ciebie kobieto pokręciło (no trochę tak, bo rano wstać nie mogłaś, ale bez przesady)? Jest tyle cudownych rzeczy, które prztrafiają się każdego dnia, a o których w mig zapominasz". I przypomniało mi się pewne zdarzenie z okresu studiów.
Jak człowiek ma 20 lat to czasem mu się wydaje, że życie jest strasznie do bani. Ja wtedy tak miałam. Pamiętam dokładnie miejsce w którym do mnie dotarło, tak ze zrozumieniem, to czego słuchałam. A słuchałam sobie, idąc na zajęcia, płyty "Dolina w długich cieniach" SDM z tekstami mojego ukochanego Steda. I usłyszałam!
"Cudownie jest:
Powietrze jest!
Dwie ręce mam,
Dwie nogi mam!
W chlebaku chleb,
Do chleba ser,
Do picia deszcz."
To początek "Piosenki dla zapowietrzonego".
I dostrzegłam, że świeci słońce, że niebo jest cudownie niebieskie i stadko wróbli radośnie podskakujące i ćwierkające tuż obok mnie. I zrozumiałam po raz pierwszy, że do szczęścia potrzebny jest zachwyt nad światem i dostrzeganie tych maleńkich cudów, które spotykają nas co krok, a które mijamy obojetnie.
Życie jest jakie jest. Więcej uwagi poswięcimy temu, że szef na nas krzywo spojrzał (a jego akurat bolał brzuch i wcale na nas nie patrzył) niż cudownemu zachodowi słońca, radości naszych bliskich czy temu, że mamy dom do którego możemy wrócić.
Kilka dni temu przeczyałam artykuł o tym, że szczęsca można się nauczyć. Wiem z doświadczenia, że można, ale wymaga to pracy. Przecież łatwiej jest pomarudzić ;).
Artukuł czyałam na raty i wpadałam na pomysł codziennego spisywania dobrych zdarzeń jeszcze zanim doszłam do tego w tekście. Aż mi się śmiać chciało jak do tego dotarłam :D.
I piszę.
Chciałam i Was zaprosić do takiego spisywania swoich Małaych Szczęść.
Co Wy na to? Przyłączycie się? A kiedy zrobi się smutno, kiedy życie nas przytłaczy to będzie można wiąć taki zeszyt i zobaczyć jak wiele jest rzeczy dających nam radość. I od razu zrobi się jaśniej!
Kiedy piszę ten post za pazuchą buszuje mi mała czarna, jedwabista koteczka. I murczy jak najęta. Ot i już mam jdeno Małe Sczęście do zapisania :D.
Żeby nie było tak całkiem bez zdjęć i tak a' propos dziergania to pokażę obrus, o którym wspominałam na wiosnę chyba. Obrus już dawno cieszy Państwa Młodych, bo to był prezent ślubny od mojej przyjaciółki.
I pomyśleć, że na te "dziury" poszło prawie 2,5 km nici :). No ale średnicę ma 160cm.
Pięknego, obfitującego w szczęścia małe i duże weekendu Wam życzę :D
Etykiety:
rozmyślania,
szydełko,
zaproszenie
czwartek, 7 listopada 2013
Bardzo ważny dzień
Dziś jest bardzo ważny dzień.
Pierwsze urodziny naszego synka.
To niesamowite patrzeć jak taki mały człowiek się rozwija. Jak z takiego nieporadnego maleństwa wyrasta całkiem spory szkrab.
I wszystko jest pierwsze. Uśmiech, ząbek, kroczki. Pierwsze "tata" i "mama" (w tej właśnie kolejności ;) ).
I zjedzony z apetytem pierwszy kawałek urodzinowego tortu. ;)
Tort w moim założeniu miał być minimalistycznie ozdobiony, a mąż stwierdził, że jest nie skończony, bo nie ma "tych ozdóbek na wierzchu" :D.
Pierwsze urodziny naszego synka.
To niesamowite patrzeć jak taki mały człowiek się rozwija. Jak z takiego nieporadnego maleństwa wyrasta całkiem spory szkrab.
I wszystko jest pierwsze. Uśmiech, ząbek, kroczki. Pierwsze "tata" i "mama" (w tej właśnie kolejności ;) ).
I zjedzony z apetytem pierwszy kawałek urodzinowego tortu. ;)
Tort w moim założeniu miał być minimalistycznie ozdobiony, a mąż stwierdził, że jest nie skończony, bo nie ma "tych ozdóbek na wierzchu" :D.
Subskrybuj:
Posty (Atom)